Bernard Minier i jego powieści kryminalne…

Całkiem przypadkiem wpadły mi w ręce trzy powieści pana Bernarda Miniera. Jak głosi okładka, wychował się w Pirenejach. Nie byłem tam nigdy, mój dobry kumpel był i miał pozytywne wspomnienia, mocno zachęcając do eksploracji tego terenu. Cóż, gdybym wtedy był już po lekturze Miniera, zastanowiłbym się dwa razy. Trzy razy. To, co Minier porusza, to mroczne id Francji, to co kryje się pod stereotypowym wizerunkiem tego pięknego kraju. Korupcja, zepsucie moralne, głupota tłuszczy pochłaniającej popkulturową miazgę, rozpad podstawowych więzi międzyludzkich… i zbrodnie, zawiłe, wielopoziomowe, z ukrytymi znaczeniami, powiązaniami, skrawkami sekretów ledwo widocznymi pod gęstą narracją. Zbrodnie przemyślane, zbrodnie w afekcie, zbrodnie z zemsty, z wyrachowania, z psychopatii, z sadyzmu, ze złego wychowania, z krzywdy, z tego co Zachód skrupulatnie zamiata pod dywan a co potrafi wyleźć spod śliskich drzwi podświadomości i roztrzaskać ci czaszkę znienacka, w ciemności, wtedy kiedy tego się nie spodziewasz. Tak, to my wszyscy, odlepieni od rzeczywistości, poddani technologii i mass-mediom, w którymś momencie zadajemy sobie pytanie – a gdyby t o m i s i ę t o w s z y s t k o p r z y d a r z y ł o ?

Do tego łączący wszystkie powieści wątek szwajcarskiego psychopaty Hirtmanna, zimnego seryjnego mordercy który jednak w jakiś sposób pozytywnie wyróżnia się na tle bezideowej, ogłupiałej populacji, będąc swoistym antywzorcem z Sevres, demonem, sędzią który w wypaczony sposób wymierza kary swoim ofiarom. Hirtmann – dlaczego piszę o nim zanim w ogóle wspomniałem o głównym bohaterze? Może dlatego, że komendant Servaz nie narzuca nam się – jest zmęczonym rozwodnikiem, nieżyciowym, nietrawiącym współczesnej popkultury, a przy tym doskonałym analitykiem i najlepszym śledczym w okręgu Tuluzy. Często odwołuje się do swojej intuicji, ‘gut-feelingu’, co w ostatecznym rozrachunku jest skuteczniejszą metodą śledczą niż najnowsze zdobycze technologii.

BERNARD MINIER

Źródło zdjęcia: bernard-minier.com

Czytałem akurat ostatnią jego powieść, “Nie gaś światła”, kiedy w Nicei jakiś zwyrodnialec zamordował z zimną krwią ponad 80 osób, jeżdżac po nich bezlitośnie ciężarowym samochodem. Z tym aktem przemocy nie pogodziłęm się jeszcze, nie ogarniam go mózgiem, emocjami, logiką. Mam jednak jakieś przeczucie, że ten akt terroru jest gdzieś na jakimś najgłębszym poziomie skorelowany z tym co się aktualnie dzieje we Francji i co z precyzją profesjonalnego analityka wyłapuje Minier: z ich rozwarstwionym etnicznie społeczeństwem, tlącą się gdzieś pod spodem międzyklasową i między-plemienną nienawiścią. Społeczeństwem które leci gdzieś biernie przez kolejne dekady, bez wiary w dawno umarłego Boga, w demokrację, bez moralnego kompasu, z permanentnym kryzysem podstawowych wartości, niezależnie od tego czy opowiadasz się za lewą czy za prawą stroną sceny politycznej. To jakby preludium do społecznej Apokalipsy, do tego, czego preludium być może są wybuchające co jakiś czas zamieszki na paryskich przedmieściach.

Nie chcę zepsuć Wam lektury tych arcydzieł: nienawidzę kiedy wydawcy, w pogoni za klientem, zdradzają 2/3 fabuły na tylnej okładce (a tak się dzieje, niestety – zwłaszcza w przypadku drugiej części “Krąg”.). Tak więc – nie czytajcie tylnych okładek, po prostu zacznijcie od “Bielszego odcienia śmierci” i odpłyńcie na drugą stronę Europy. Mroczną stronę Europy. Polecam!

William Gibson

Wziąłem się wreszcie za trylogię Williama Gibsona (Neuromancer, Count Zero, Mona Lisa Overdrive) – dzieło, które jest protoplastą tzw. cyberpunku i było gigantyczną inspiracją dla twórców “Matrixa”. Poraża mnie trafność wizji Gibsona, porównywalna może z Vernem i Lemem: stworzył świat, w którym cyfrowe sieci i wielkie korporacje dyktują warunki ludzkości, biotechnologia traktowana jest jak kosmetyka, konflikty zbrojne i czyny karalne dzieją się równolegle w realu i cyberprzestrzeni, a bohaterowie to zabiegani i zmęczeni życiem wykolejeńcy rozmaitego sortu. Świat, w którym technologia cyfrowa skutecznie zdążyła spenetrować każdy aspekt życia, potrafiąc do złudzenia emulować naturalne środowisko człowieka do takiego stopnia, że trudno rozróżnić cyfrowe projekcje od rzeczywistości a własny mózg można w prosty sposób podłączyć do sieci. Wypisz wymaluj Ziemia za lat kilka. No, może kilkanaście 😉

Ta przyszłość nie ma w sobie nic z naiwnych wizji rodem z kiepskiego kinowego SF lat 60tych: obcisłe, lateksowe ciuszki, białe kaski na głowach, szklane kopuły nad miastami i ciepły syntetyczny głos inteligentnego łóżka budzący cię co rano w Nowej, Wspaniałej Przyszłości. Jest brudna, pełna przemocy i kontrolowanego chaosu. A przez to bardzo realna.

Dodam jeszcze, że za to dzieło warto wziąć się w angielskim oryginale. Polskie tłumaczenie, napisane jeszcze w latach 90tych nie daje po prostu rady; żeby przetłumaczyć coś co jest fabułą, a jednocześnie jest hardkorowo osadzone w cyberświecie, trzeba mieć bardzo specyficzną wiedzę i wyczucie angielskiego slangu. Nie wiem dokładnie, na czym to polega; może dlatego, że angielski jest lingua latina informatyki i tłumaczenie takiego pojęcia jak ICE na prosty, swojski “lód” po prostu głupio brzmi, a z kolei firewall w latach 90tych nie istniał w sferze pojęć? Tłumacz nie popisał się, pamiętam moje męki przed kilkunastu laty i zawód po przeczytaniu Neuromancera. Tym razem czytałem to po angielsku jak w transie, książka absolutnie nie brzmiała obciachowo i niezgrabnie jak jej polski przekład – kto wie, dzieki kilkunastu latom obcowania z internetem w dwóch językach?

PS: zupełnie przypadkiem, szukając obrazka do ilustracji postu, znalazłem info że niejaki Vincenzo Natali zabiera się do ekranizacji Neuromancera. Współczuję facetowi – po obciachu dwóch sequeli Matrixa będzie miał wysoko ustawioną poprzeczkę. Tak czy siak – trzymam cyfrowe kciuki!

William Gibson Neuromancer