Ciekawy wywiad w Polityce

Dziś rano, w drodze do pracy, natrafiłem na dobry tekst. Zrezygnowałem w połowie z czytania o premierze Tusku (ileż można, typowe bicie piany). Parę stron dalej znalazłem wywiad ze szwajcarskim ekonomistą polskiego pochodzenia, Paulem H. Dembinskim, zatytułowany “Zagubiona rzeczywistość”. Pan w spokojny sposób objaśnia swoją tezę o stopniowym zastępowaniu od połowy lat 70 dbania o relacje, dbaniem o transakcje. To tak jakby panu z osiedlowego warzywniaka przestało zależeć na klientach którzy kupują u niego pyszne jabłka, odwdzięczając się pogaduszkami o pogodzie i co tam u zięcia słychać (relacje), zastępując to szybkim opchnięciem chemicznie podejrzanych jabłek kupionych za bezcen z jakiegoś kraju III świata, z marżą 150%, i nie dbaniem o to co się dalej z żołądkami klientów stanie (transakcje). Sprzedać, zapomnieć. To myślenie przeszło od finansowej wierchuszki w dół, aż do szkół (wypuścić masę niedouczonych matołków na rynek, za to z ładnym certyfikatem skończenia studiów za 5000 PLN za rok).

Smutne to, ale niestety prawdziwe. Cały tekst wywiadu znajduje się tutaj: https://pokazywarka.pl/eopfbx/ (Polityka każe się rejestrować, a fe). A druga część bez rejestracji, znajduje się tu: https://www.polityka.pl/swiat/rozmowy/1523933,1,wywiad-zakowski-i-dembinski-o-recepcie-na-kryzys-cz-ii.read

dolarki
Foto: 401K/Flickr

Stało się

No się stało. Rzecz, która czasem nawiedzała mój umęczony mózg. Gdzieś tliła się w tle, czaiła pod mózgową korą. Kto z nas będzie pierwszy? X, Y? Dziś dowiedziałem się że jeden z moich bliskich znajomych ma raka. Ot tak, po prostu napisał wiadomość. Wstrząsająca była ta szczerość, z którą o tym pisał. Wcześnie wykryty, jest szansa że wszystko będzie dobrze. Oby. Rzeczywistość jest jednak brutalnie szczera, pokazuje Ci prawdziwe oblicze w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. Jesteśmy kupą cząsteczek która średnio przez siedemdziesiąt parę lat walczy z Entropią. A potem i tak przegrywa.

Occupy Wall Street

No i stało się. Uciemiężony lud USA powstał przeciwko swoim ciemiężycielom. Ruch Occupy Wall Street zmaterializował frustracje przeciętnego Amerykanina i wyległ w nowojorskich parkach, kontestując, śmiecąc, dając się pałować i pryskać gazem. Zaiste, Marks, Lenin i Stalin zaśmiewają się do łez, patrząc na to co dzieje się na Wall Street z zaświatów (mam nadzieję że muszą wysoko zadzierać głowy). A na poważnie – wspaniale, że wreszcie ludziska zrozumieli że zostali w perfidny sposób wydymani przez garstkę kolesi, którzy chichocząc przeliczają grubą kaskę na swoich i akcjonariuszy kontach (vide: Goldman Sachs et consortes). Pytanie: co dalej? Czy ruch rozejdzie się po kościach, czy rewolta zostanie krwawo stłumiona? A może pojawi się jakiś charyzmatyczny lider który założy trzecią partię polityczną w USA i rozpieprzy system od środka? Jedno jest pewne – obecny system chwieje się w posadach. Pytanie, czy kolejny będzie lepszy od niego. W amerykańskiej prasie i blogosferze wrze od przeciwstawnych opinii: jedni chcą opodatkować wszystko i wszystkich i zgromadzoną kasę rozrzucać w iście greckim stylu. Inni zarzucają OWS ekstremalną lewicowość i, uwaga, antysemityzm (bo wśród najgrubszych kotów Wall Street i FED są hojnie reprezentowani Żydzi) – to ciekawe dla Polaka, bo takie opinie pojawiają się ze strony republikańskiej, czyli w polskiej percepcji “prawicowej”. Gdzie u nas, w polskim grajdołku, jest to kompletnie odwrócone, tzw. “skrajna prawica” jest antysemicka. A w USA “prawica” wprost przeciwnie, jest proizraelska (kompleks militarno-przemysłowy gdzieś w końcu musi sprzedawać tę broń, komu jak nie sojusznikom), to “lewica” jest propalestyńska i w efekcie antyizraelska. Historia zna już przypadki kiedy demokracje po wielkich kryzysach i hiperinflacjach zwracały się ku charyzmatycznym liderom którzy obiecywali powywieszać sprawców kryzysów i zapewnić dobrobyt. Oby nowy prezydent USA nie miał na półeczce Mein Kampf.

Zastanawiające jest to, że Amerykanie protestami chcieliby chyba powrócić do dawnych, republikańskich ideałów i mieć po staremu kapitalizm gdzie każdy może od pucybuta zostać milionerem, tudzież prezydentem. Natomiast utożsamiane z OWS protesty w Europie są raczej owocem tęsknoty za socjałem, żeby tajemniczy “ktoś” zapewnił pracę i dobrobyt. Ktoś, ale nie ja osobiście.

Ciężko to ogarnąć szaremu człowiekowi z ulicy, i teoretycznie przeciętnemu zjadaczowi kotleta schabowego powinno być wszystko jedno kto jest u sterów władzy w Waszyngtonie. Niestety nie powinno – nasz kraik jest podpięty do globalnego systemu finansowego który wszystkimi oczyma zwrócony jest na USA i jeśli w tymże USA gówno walnie w wentylator to możemy być pewni że odpryski dolecą i do Polski. Vide rata mojego kredytu hipotecznego w CHF (ach, gdybym nie był takim durniem 4 lata temu….).

Jedno jest pewne – świat nie znosi stagnacji. Ciśnienie w układzie wzrosło na tyle, że gdzieś musi pieprznąć. Pytania brzmią: Kiedy? Gdzie? I – jak mocno?

Foto - Flickr, Creative Commons

Foto – Flickr, Creative Commons

The Road (Droga)

Film, który naprawdę mną wstrząsnął. Ekranizacja powieści Cormaca McCarthy’ego (nota bene | facet jest materiałem na osobny czasy wpis, unikalna postać jak na współczesny świat literatury która w zastraszającym tempie upodabnia się do globalnego fastfooda – Booker Kinga?), którą udało mi się przeczytać w oryginale. I, jak na ekranizację, doskonale oddaje klimat powieści, co jest podejrzane, jak na Hollywoodzką produkcję. Wyobraźmy sobie świat po kataklizmie, w którym resztki ocałałej ludzkości próbują się odnaleźć i sprostać otaczającej rzeczywistości… Stop! Było? Tak, milion razy, do porzygania się wręcz: Mad Max, Terminator, I Am The Legend i wiele, wiele innych produktów. The Road odróżnia się od 99% odfiltrowaniem kiczu, sporym ładunkiem prawdziwych emocji i dużą dozą prawdopodobieństwa. To rzeczywiście może mieć miejsce, świat który widzimy na ekranie faktycznie może tak za kilka lat wyglądać. To Ty możesz iść tytułową drogą i przechodzić przez to co główny bohater. Oby tak się nie stało, na razie możemy takie mroczne antycypacje obejrzeć sobie w zaciszu domowego kina. Absolutnie polecam, daję notę 10/10.

Meltdown

Patrząc na to, co się dzieje w światowej ekonomii, mój nastrój waha się od czarnej rozpaczy do wisielczego humoru. Kilkudziesięciu nadzianych wydrukowanymi pieniędzmi facetów podpala świat na oczach 6 miliardów ludzi. A ludzie ci zasadniczo albo mają temat w dupie albo nic nie mogą zrobić. Ich emerytury tudzież oszczędności parują w tempie gotowanego spirytusu a w międzyczasie zaciska się na szyjach kredytowa pętelka. Zastanawiam się czy nie skończy się to wesołą rzeźnią światową nr III lub mega-gniewem owych dymanych ludzi, skierowanym przeciwko podpalaczom. Wieszanie bankierów na latarniach? Egzekucje Romanow-style? Zaiste, w ciekawych czasach przyszło nam żyć.

dolary

William Gibson

Wziąłem się wreszcie za trylogię Williama Gibsona (Neuromancer, Count Zero, Mona Lisa Overdrive) – dzieło, które jest protoplastą tzw. cyberpunku i było gigantyczną inspiracją dla twórców “Matrixa”. Poraża mnie trafność wizji Gibsona, porównywalna może z Vernem i Lemem: stworzył świat, w którym cyfrowe sieci i wielkie korporacje dyktują warunki ludzkości, biotechnologia traktowana jest jak kosmetyka, konflikty zbrojne i czyny karalne dzieją się równolegle w realu i cyberprzestrzeni, a bohaterowie to zabiegani i zmęczeni życiem wykolejeńcy rozmaitego sortu. Świat, w którym technologia cyfrowa skutecznie zdążyła spenetrować każdy aspekt życia, potrafiąc do złudzenia emulować naturalne środowisko człowieka do takiego stopnia, że trudno rozróżnić cyfrowe projekcje od rzeczywistości a własny mózg można w prosty sposób podłączyć do sieci. Wypisz wymaluj Ziemia za lat kilka. No, może kilkanaście 😉

Ta przyszłość nie ma w sobie nic z naiwnych wizji rodem z kiepskiego kinowego SF lat 60tych: obcisłe, lateksowe ciuszki, białe kaski na głowach, szklane kopuły nad miastami i ciepły syntetyczny głos inteligentnego łóżka budzący cię co rano w Nowej, Wspaniałej Przyszłości. Jest brudna, pełna przemocy i kontrolowanego chaosu. A przez to bardzo realna.

Dodam jeszcze, że za to dzieło warto wziąć się w angielskim oryginale. Polskie tłumaczenie, napisane jeszcze w latach 90tych nie daje po prostu rady; żeby przetłumaczyć coś co jest fabułą, a jednocześnie jest hardkorowo osadzone w cyberświecie, trzeba mieć bardzo specyficzną wiedzę i wyczucie angielskiego slangu. Nie wiem dokładnie, na czym to polega; może dlatego, że angielski jest lingua latina informatyki i tłumaczenie takiego pojęcia jak ICE na prosty, swojski “lód” po prostu głupio brzmi, a z kolei firewall w latach 90tych nie istniał w sferze pojęć? Tłumacz nie popisał się, pamiętam moje męki przed kilkunastu laty i zawód po przeczytaniu Neuromancera. Tym razem czytałem to po angielsku jak w transie, książka absolutnie nie brzmiała obciachowo i niezgrabnie jak jej polski przekład – kto wie, dzieki kilkunastu latom obcowania z internetem w dwóch językach?

PS: zupełnie przypadkiem, szukając obrazka do ilustracji postu, znalazłem info że niejaki Vincenzo Natali zabiera się do ekranizacji Neuromancera. Współczuję facetowi – po obciachu dwóch sequeli Matrixa będzie miał wysoko ustawioną poprzeczkę. Tak czy siak – trzymam cyfrowe kciuki!

William Gibson Neuromancer

Dziwne czasy

“Żyjemy w ciekawych czasach, kiedy to biznesmeni mają dusze anarchistów, a anarchiści skrywają pod swymi brudnymi koszulami serca biznesmenów”. Nie pamiętam niestety, kto jest autorem tego zdania (nagroda dla osoby która to wie!), pamiętam za to doskonale, kiedy i w jakich okolicznościach na nie trafiłem. W dusznej, zapyziałej czytelni pewnego uniwersytetu, circa koło 1995 roku, kiedy to zamiast uczyć się z nakazanych wypocin pseudonaukowców, wybierałem interesujące mnie lektury i radośnie marnowałem studencki czas. To był jakiś artykuł, napisany przez socjologa. 1995 był dla mnie czasem niespecyficznej rebelii, nieuczesanej fryzury i grungowej mentalności. Czas kiedy w kasetowym odtwarzaczu katowałem rozmaite nerwoszczypne brzmienia, w tym jedną za drugą taśmę Rage Against The Machine.

Dlaczego o tym piszę? Otóż zdanie z początku tego akapitu rąbnęło mnie między oczy swoją niesamowitą trafnością osądu rzeczywistości, powodując u mnie niewąski dysonans poznawczy. RATM, zespół o rebelianckim przesłaniu, każący się buntować przeciwko Systemowi, “fuck you I won’t do what you tell me”, fenomenalny do zbiorowego skakania i wykrzyczania swojej frustracji, był przecież wydawany przez… Sony Music. Wielkie korpo, dolarowymi mackami oblepiające światowe rynki muzyczne. Jak to? Radykalni lewacy (wtedy jeszcze nie wiedziałem że “People of the Sun” to pean nt. maoistowskich terrorystów ze “Swietlistego Szlaku”), buntownicy, i miliony dolarów z płyt, koncertów, gadżetów? No coś tu nie gra, co za hipokryzja. Od tamtego dnia temat lewicująych pop-rewolucjonistów, siedzących na milionach, męczył mnie gdzieś zawsze “z tyłu głowy”. No jakże to? Willa w Beverly Hills i nawoływanie do palenia przedmieść? Takich zawodników jak RATM jest znacznie więcej – Chumbawamba, U2 i inni. Łatwo jest się buntować, sącząc mojito na tarasie kalifornijskiej willi. Każda z tych gwiazd jest przecież produktem systemu w którym żyje, sprzedawanym, promowanym, reklamowanym. Nawoływanie do rzezi kapitalistów jest w pewnym sensie podcinaniem gałęzi na której (całkiem wygodnie) sobie ci artyści siedzą. Gdyby nie daj Boże Sony padło, trzebaby chyba samemu CDR-y nagrywać w piwnicy. No, w zasadzie jest MySpace. Posiadany do niedawna przez niejakiego Murdocha, też kapitalistę…

Ciekawa jest też pierwsza część tego bon-motu, ta o biznesmenach z duszami anarchistów. Nie trzeba daleko szukać: Zuckerberg od Facebooka, Branson od Virgin – ludzie którzy mają w dupie co się o nich myśli i robią swoje, wytyczając nowe standardy i wywracając do góry nogami zastane status quo. Zaiste, ciekawe to czasy…

PS: Dla mnie największymi rebeliantami (a może idiotami?) okazali się panowie z The KLF (kto ich jeszcze pamięta?) – otóż któregoś pięknego dnia postanowili spalić pieniądze uzyskane ze sprzedaży swojej pierwszej płyty. Coś ponad milion funtów. Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii. A także do lektury tego, bardzo ciekawego artykułu, który zainspirował mnie do napisania niniejszej notki. Mądre rozważania, rozgryzające paradoksy koegzystencji papierowych pop-rewolucjonistów i krwiożerczego kapitalizmu.

rage against the machine