Durnota japońskiej popkultury

Od jakiegoś czasu przymierzam się do wpisu o międzypokoleniowych różnicach, na przykładzie generacji urodzonej w latach 70 vs tej z lat 80. Jedną z takich różnic jest niepojęty dla mnie fenomen popularności japońskiej popkultury. Zastanawia mnie fakt, że myślący, wrażliwi ludzie są w stanie tolerować chore wypłody w postaci manga i anime. Nie chcę mieszać całego gatunku z błotem (są chlubne wyjątki, takie jak np. studio Ghibli), ale to co znajduję w większości anime to post-post-post modernistyczne klony z zachodniej popkultury, podlane azjatyckim sosem brutalności. A mangi, ocierające się o pedofilię? Jaką wrażliwość będą miały dzieciaki, chowane na Yattamanie, Dragon Ballu czy Pokemonach? Płytka treść, dominacja akcji nad scenariuszem, banalnie zarysowane postacie (ech, te obowiązkowe wielkie oczy z “podwójną kropeczką” i bieluśkie zęby machnięte jedną krechą) plus sztampowa kreska dla mnie zrównują większość propozycji gatunku do poziomu C-klasowych produkcji SF z przeznaczeniem od razu na VHSy. Mogę zrozumieć fascynację generacji 80 anime i mangą na zasadzie odmienności, inności, zakazanego owocu – w końcu to było coś innego niż Reksio i Bolek i Lolek. Tylko, niestety, bez dogłębnej znajomości kontekstu ichniej kultury (a i mi tego brakuje) mam wrażenie, że nakarmiono całą generację mega-gównem. Szkoda mi ich. Kawaii, k***a, kawaii…

manga
Foto: jeroen020/Flickr